„Musimy myśleć o wojnie do końca, aż po jej kres. Nie oznacza to, że mamy przewidzieć szczegółowo, co się stanie, ale jedynie, że warto przemyśleć wiele możliwych wojen, aż do ich punktów końcowych. Zrobiwszy to, będziemy mogli przygotować się zawczasu na nieprzewidziane wypadki i wykształcić odpowiednie doktryny oraz podejścia”.


Pierwsza część artykułu biograficznego o Hermanie Kahnie do przeczytania na ptsp.pl.

 

Pisząc te słowa w 1960 roku w książce O wojnie termojądrowej, Kahn wyrażał ducha badań, którym RAND żył przez całą dekadę. Nieskończone szeregi symulacji, gier wojennych, gier fabularnych, kalkulacji metodą Monte Carlo i analizy systemów, które prowadzili naukowcy w RAND wydawały się niezbędne, by wymyślić nową filozofię wojny. Istotnie, po zrzuceniu bomby atomowej na Hiroszimę, wojskowi na całym świecie musieli wziąć swoje doświadczenie w nawias podejrzliwości i uczyć się wojennego fachu od nowa. Stworzenie nowych studiów strategicznych i nowej sztuki wojny było właściwą misją instytutu RAND.

W toku badań okazało się, że wojna z użyciem broni jądrowej jest nie tylko bardziej śmiercionośna, szybka i brutalna. Jest również bardziej nieprzewidywalna. Nie wystarczy już przygotować głównego uderzenia, zabezpieczyć odwody oraz zaopatrzenie i czekać na rozwój wypadków. Nie wystarczy zaplanować kilku ruchów naprzód na wojennej szachownicy. Trzeba grać symultanicznie na kilku szachownicach, bo ruchy tradycyjnych figur – dywizji pancernych, zmechanizowanych, desantowych, a także dywizjonów lotnictwa i flot – są podatne na gwałtowne zmiany okoliczności za sprawą czynnika jądrowego, który może być wprowadzony w różnych miejscach i momentach gry. O ile na tradycyjnym polu bitwy doświadczenie i intuicja generałów zapewniały wygraną, o tyle w świecie zimnowojennym konieczne już było wsparcie wojskowych matematyczną, statystyczną i ekonomiczną analizą, zapewnioną przez cywilnych ekspertów. Wojna obejmowała już zwyczajnie zbyt dużo zmiennych. Dlatego potrzebne były scenariusze, setki scenariuszy, które pozwoliłyby przygotować się na każdy możliwy tok wypadków.

Kahn zaczynał w latach 1950. od obliczania, jaka część cząstek gamma przeniknie przez ołowiane osłony reaktorów. Pod koniec dekady używał podobnych metod (choć punkt ciężkości przesunął się od metody Monte Carlo ku analizie systemów) do obliczania, jaka część amerykańskiego społeczeństwa musi przetrwać wojnę termojądrową, aby można było mówić o zwycięstwie. W miarę rozwoju broni masowego rażenia naukowcy z RAND sformułowali doktrynę MAD (Mutually Assured Destruction), która zakładała zbudowanie takiego potencjału militarnego, jaki jest konieczny do efektywnego, zupełnego zniszczenia przeciwnika. Strategia ta miała dwa ważne aspekty – pierwszy wywodził się z klasycznej teorii wojny, która w dysproporcji potencjału militarnego widziała podstawę do przewidywalnego rozstrzygnięcia konfliktu. Obie strony miały więc łatwe do zrozumienia uzasadnienie dla ciągłych inwestycji zbrojeniowych. Drugi aspekt wywodził się z teorii gier, a konkretnie z równowagi Nasha. Zgodnie z jego teorią, w prawie każdej grze możliwa jest sytuacja balansu, od którego strony nie zechcą odstąpić, ponieważ każda ze stron jedynie pogorszyłyby swoją sytuację. Racjonalny gracz (a za takiego, mimo wszystko, Amerykanie uważali Rosjan), nie uczyni kroku w stronę obustronnej zagłady. W związku z tym, osiągnięty zostanie stan równowagi – ani jednej, ani drugiej stronie nie będzie opłacało się zaatakować.

To stanowisko nie było jednak zadowalające z taktycznego punktu widzenia. Czynniki polityczne i losowe, mogące zaburzyć racjonalność wyboru tych, którzy trzymali kciuki na guzikach atomowych, wprowadzały istotną niepewność co do tego, czy wojna jednak nie nastąpi. Kahn rzucił wyzwanie doktrynie MAD i w swojej najsłynniejszej książce O wojnie termojądrowej (tytuł nawiązuje do kanonicznego dzieła von Clausewitza Vom Kriege) przedstawił hipotezę, że wojnę jądrową da się jednak wygrać. Posługując się analogią dżumy, która zdziesiątkowała populację Europy w XIV wieku, przewidywał, że w niektórych wariantach wrogiego ataku jądrowego, unicestwienie większości ważniejszych ośrodków nie zniszczy całkowicie potencjału Stanów Zjednoczonych. W konsekwencji, po pierwsze, ci, którzy przeżyją, nie będą jednak zazdrościć tym, których życie pochłonęła nuklearna apokalipsa. Po drugie, USA może nadal mieć wystarczające siły, aby zaatakować ZSRR i zwyciężyć w starciu konwencjonalnym. Różnicę między doktryną MAD, a nową doktryną Kahna obrazuje trafnie porównanie, zastosowane przez Mouis Nenand z The New Yorker: „Jeśli przeciwnik uwierzy, że nie zniesiesz poświęcenia życia – powiedzmy – dwudziestu milionów obywateli, przejrzał Twój blef. To różnica między słowami ojca do syna: «Draśnij tylko lakier na samochodzie, to cię zabiję» i «Draśnij tylko lakier na samochodzie, i masz szlaban na tydzień». Masowy odwet brzmi srogo, ale jeśli prezydent nie może przemóc się, by nacisnąć guzik atomowy, to tylko gadanie”. Kahn postulował więc – szykujmy się do wojny, jeśli chcemy pokoju; pokoju bez wojny, albo pokoju po wojnie.

Taka postawa była jednak trudna do zaakceptowania dla większości Amerykanów. Nic dziwnego – Kahn postawił ich w sytuacji biblijnego Hioba. Sprawiedliwy mąż (tu: lojane społeczeństwo), straciwszy dwanaścioro (tu: miliony) dzieci, dom, bogactwo i pozycję, nadal pozostanie wierny swojemu Bogu (tu: rządowi Stanów Zjednoczonych, wcielającemu w życie wizję jednego, niepodzielnego narodu, wolności i sprawiedliwości dla wszystkich), który wynagradza mu potem w dwójnasób (tu: w teorii światem bez wrogów wolności, w praktyce… dziećmi o dodatkowych kończynach?). Po trzech miesiącach od publikacji, O wojnie termojądrowej rozeszło się w ponad czternastu tysiącach egzemplarzy. Recenzje obejmowały całe spektrum interpretacji, od „pornografii dla oficerów”, przez „traktat moralny dla masowych morderców”, aż po „jedno z wielkich dzieł naszych czasów”. Kahn rzucał wyzwanie zarówno dowódcom lotnictwa, jak i demonstrantom, żądającym na transparentach unicestwienia arsenałów jądrowych. Odnosząc się do zarzutów, że nie traktuje poważnie krytyki pod adresem swojej książki, napisał trzypunktową odpowiedź na surowy artykuł w San Francisco Chronicle, zaczynającą się od słów: „Nie przedkładam wojny nad pokój. Sądzę, że możemy spróbować, i mamy szansę dokonać tego, żeby do wojny nie doszło. Jeśliby jednak wojna wybuchła, sądzę, że powinniśmy ją toczyć z użyciem broni jądrowej”. Lapidarność odpowiedzi nie wynikała z pogardy dla recenzenta, ani z pogardy dla czytelników. Kahn miał świadomość, że powiedział w książce to, co najważniejsze o nowym rodzaju wojny i po prostu zajmował się już czym innym. Zakończywszy współpracę z RANDem, zakładał z Maxem Singerem i Oskarem Ruebhausenem Instytut Hudson. Misją tej jednostki badawczej miało być wsparcie społeczeństwa na drodze z teraźniejszości w przyszłość, dzięki zastosowaniu niekonwencjonalnych metodologii studiów nad przyszłością. Kahn chciał dalej robić to, w czym czuł się najlepszy – dostarczać politykom niezależnych raportów o przyszłości.

Ostatnia część tekstu o Hermanie Kahnie dostępna na ptsp.pl