Autora przedstawiać nie trzeba. Jest powszechnie znany i ceniony za kreatywność, która przyniosła mu status jednego z najbogatszych ludzi na globie. Bill Gates i jego Fundacja przez lata pomagali najbiedniejszym na świecie, a on sam od 2006 roku zainteresował się też zmianami klimatycznymi.
Dość szybko zajął się nową inicjatywą, zwaną Breakthrough Energy (Przełom w energii), w której zatrudnił dziesiątki ekspertów z rożnych dziedzin. Natomiast od 2015 roku przeszedł do aktywnej działalności publicznej w tej kwestii, jak też zainwestował ponad miliard dolarów z własnej kiesy skierowanych na te cele. Efektem jest też ta szybko wydana i u nas książka „Jak ocalić świat od katastrofy klimatycznej”.
A wszystko dlatego, że – jak pisze autor – „Ziemia się ociepla. Ociepla się z powodu działalności człowieka, a jego wpływ na nią jest zły i będzie coraz gorszy. Mamy wszelkie powody, aby sądzić, że w pewnym momencie ten wpływ okaże się katastrofalny”.
51 miliardów do zera
Wyjściowe przesłanie Gatesa jest proste: aktualnie emitujemy rocznie 51 mld ton gazów cieplarnianych do atmosfery, a musimy – najlepiej do roku 2050 – zejść do zera. Tej tezie wyjściowej podporządkowana jest cała treść książki, napisanej w niezwykle przystępny, jasny i klarowny sposób. Tu nie ma intelektualnych mielizn, stylistycznych wygibasów, filozoficznych dociekań – są fakty, ich interpretacje oraz propozycje rozwiązań na przyszłość.
Punktem wyjścia jest podział tych 51 mld na pięć podstawowych dziedzin emisji. Autor zalicza do nich kolejno: 1. Wytwarzanie rzeczy (cement, stal, plastik; 31 proc. udziału); 2. Prąd elektryczny (27 proc.); 3. Uprawy i hodowla, czyli rośliny i zwierzęta (19 proc.), 4. Komunikacja (samoloty, samochody, statki – 16 proc.); 5. Ogrzanie lub chłodzenie (piece lub klimatyzacja – 7 proc.).
Autor czas obraca się przy jednej kluczowej kwestii, jaką jest energia, tyle że zamiast surowców spalanych musi być to energia czysta.
Potem, z inżynierską wręcz precyzją, Gates przedstawia – w odrębnych rozdziałach – sytuację w poszczególnych kategoriach. Opisuje, jaki jest stan rzeczy, a także poziom zaawansowania w poszukiwanie alternatywnych rozwiązań, wobec stosowanych powszechnie do tej chwili. Cały czas obraca się przy tym przy jednej kluczowej kwestii, jaką jest energia, którą trzeba ludziom zapewnić, tyle że z innych niż dotychczas źródeł – zamiast surowców spalanych musi być to energia czysta.
Gates uczciwie przyznaje: „Zdaję sobie sprawę, że nie jestem odpowiednia osobą, by mówić o zmianach klimatu”. A jednak mówi i pisze, bo najwyraźniej znalazł dla swojego kreatywnego i innowacyjnego myślenia nowe, ważne pole doświadczalne, zainwestował grube pieniądze, no i zatrudnił grono najwybitniejszych specjalistów, z którymi stale współpracuje. Prezentuje więc nie tyle własne wizje i koncepcje, ile przede wszystkim opiera się na danych, projektach i symulacjach przedstawionych przez różnorodne pod względem fachowości grono ekspertów.
Łatwo nie będzie
Bill Gates, przecież człowiek sukcesu, dwukrotnie – na wstępie oraz na zakończenie pracy – podkreśla, że „jest optymistą”; wierzy, że i jemu i nam wszystkim się uda, tzn. dokonamy niezbędnego przełomu z punktu widzenia przyszłości planety oraz rodzaju ludzkiego. Ma jednak świadomość, jak wielka jest skala wyzwań i trudności z nimi związanych. Toteż bez ogródek pisze: „Nie rozwiążemy jednak tak poważnego problemu jak katastrofa klimatyczna, jeśli uczciwie nie zdamy sobie sprawy z tego, jak wiele musimy zrobić i jakie przeszkody trzeba będzie pokonać”.
Dlatego po wnikliwej i ciekawej prezentacji stanu rzeczy we wszystkich pięciu dziedzinach przyczyniających się do emisji gazów cieplarnianych, autor przechodzi do nie mniej ciekawej części postulatywno-prognostycznej. Stawia zadania tak przed jednostkami i nami wszystkimi, jak też rządami świata, dodając przy tym: „Może zakrawać na ironię to, że wzywam do większego zaangażowania rządów”.
Autor dochodzi do jednoznacznego wniosku, że o naszej przyszłości zadecyduje triada: wola polityczna, innowacje technologiczne i siły rynkowe.
Na podstawie własnych badań i zaangażowania wie już bowiem doskonale, jaka jest skala tych wyzwań i ma pełną świadomość, co mocno eksponuje, że nie będzie sukcesu tak bez politycznej woli i zaangażowania rządów, jak też ich chęci inwestowania w badania i rozwój. Autor dochodzi do jednoznacznego wniosku, że o naszej przyszłości zadecyduje triada: wola polityczna, innowacje technologiczne i siły rynkowe. Pisze: „Rynki, technologia i polityka to trzy dźwignie, za które musimy pociągnąć, aby oderwać się od paliw kopalnych”. Tylko one umiejętnie skomponowane razem dają szansę sukcesu.
Chcąc dokonać przełomu, autor proponuje dwie nakładające sie na siebie strategie: „pierwsza która zakłada usilne dążenie do zapewnienia taniego i pewnego zerowęglowego prądu i druga, która wiąże się z powszechną elektryfikacją”.
Plan zejścia do zera
Bill Gates jest bowiem głęboko przekonany, że sama redukcja emisji to za mało, nic albo niewiele daje, trzeba zejść do zera – jak w tezie wyjściowej całej pracy. A to dlatego, że, jak pisze: „Nauka mówi nam, że aby uniknąć katastrofy klimatycznej, bogate kraje muszą osiągnąć zerową emisję netto do 2050 roku”.
Pisze tylko o bogatych krajach, bo to one przede wszystkim są najbardziej odpowiedzialne za emisje. Po czym dodaje akapit kluczowy i wręcz znamienny, stanowiący prawdziwe memento: „Zgadzam się z orędownikami 2030 roku (by mocno ograniczyć emisję właśnie do tej daty – BG) w jednej kwestii: to pilna robota. W sprawie zmian klimatycznych jesteśmy dziś w tym samym miejscu, w którym byliśmy przed kilku laty, jeśli chodzi o pandemię. Eksperci medyczni mówili nam, że tak wielki wybuch choroby jest w którymś momencie nie do uniknięcia. Pomimo ich ostrzeżeń świat nie zrobił wiele, aby się przygotować – i nagle musiał się miotać, aby nadrobić stracony czas. Nie możemy popełnić tego samego błędu z klimatem. Zważywszy, że potrzebujemy przełomów przed 2050 rokiem oraz że wiemy, jak długo trwa praca nad rozwojem i wdrożeniem nowej technologii energetycznej, musimy się spieszyć”.
Czy Bill Gates, przecież przedsiębiorca, innowator i człowiek sukcesu w sektorze prywatnym, będzie bardziej skuteczny niż niegdyś kandydat na prezydenta, aktywny w tej dziedzinie do dziś Al Gore, którego przez lata za jego aktywność klimatyczną wręcz wyśmiewano? Czy jego apele okażą się bardziej skuteczne niż te ze strony sir Nicholasa Sterna, który jako pierwszy na podstawie badań naukowych ostrzegał przed skutkami zmian klimatycznych, o czym kiedyś pisałem w tekście o znaczącym tytule „Stracona dekada”? (OF 08.01.2020 )
Gates może być bardziej skuteczny, bowiem po pierwsze, jesteśmy po głębokim wstrząsie pandemii COVID-19. Po drugie, coraz więcej naukowców otwarcie i bez obwijania w bawełnę zabiera na ten temat głos (warto równolegle zajrzeć do wydanej u nas pracy niemieckiej klimatolog Friederike Otto „Wściekłą pogoda”). A nade wszystko, ma on pomysły, jak dojść do wymaganego, czy wręcz niezbędnego zera.
Z tego właśnie powodu autor domaga się nowego podejścia do uprawiania biznesu, łańcuchów dostaw, rynków i regulacji prawnych, które podporządkowuje słowu „innowacja”. Tymczasem „innowacja to jednocześnie nowe urządzenia i nowe sposoby działania”. Dlatego Gates dzieli swój plan na dwie kategorie: pierwsza zakłada zwiększenie podaży innowacji, a druga wiąże się ze zwiększeniem popytu na nie. Na tej podstawie przedstawia, opisane szczegółowo, zadania dla władz centralnych, stanowych, lokalnych i nas samych, indywidualnych jednostek. Nie sposób je wszystkie tu opisać, a przy tym nie wolno czytelnikowi odbierać przyjemności odbioru tego interesującego wywodu. Warto o tym przeczytać samemu i zastanowić się, co i jak można zrobić samemu.
Co mogę zrobić ja?
Książka, wielce osobista, jest przede wszystkim napisana dla Amerykanów. To nawet dobrze, bo chodzi przecież o kraj, który jest jednym z dwóch największych emitentów gazów cieplarnianych, obok Chin, na dodatek z ogromnym zasobem sił (politycznych, mentalnych i ideowych) otwarcie podważających tezy mówiące o zagrożeniu klimatycznym.
Gates robi pod tym względem naprawdę dużo, ale i on ma swoje słabe strony, trafiają mu się istotne przeoczenia czy niedoróbki. Przykładowo, nie pisze wcale o rewolucji łupkowej, która zmieniła Amerykę w eksportera surowców energetycznych (a to nie ułatwi zadania i celów, które przed sobą i nami stawia). Nawet nie wspomina nazwiska Trump, na sam koniec (pisany w listopadzie 2020 r.) wspomina jedynie o nadziejach związanych z administracją Joe Bidena, przekonanego zwolennika walki z tymi zmianami.
W ogóle, zaskakuje traktowanie wręcz „po macoszemu” kwestii ekologicznych i fenomenu „wschodzących rynków”, które wyłoniły się po kryzysie 2008 roku i gruntownie zmieniają mapę ekologiczną, energetyczną i rozwoju całego, świata. Owszem, odniesienia do Chin – i rzadziej Indii, a nawet Kenii czy Indonezji – tu się pojawiają,. ale są jednak niewystarczające. To nie tylko Stany Zjednoczone Ameryki zadecydują o naszej klimatycznej przyszłości, chociaż oczywiście bez nich nic nie da się zrobić.
Na koniec autor stwierdza: „Rok 2020 był ogromnym i tragicznym niepowodzeniem. Jestem jednak optymistą i sądzę, że w 2021 roku uda nam się uzyskać kontrolę nad pandemią… Napisałem „Jak uniknąć katastrofy klimatycznej”, ponieważ pragnę zachęcić świat do przyjęcia efektywnego planu walki ze zmianami klimatu”.
Rzeczywiście, autor taki plan na łamach tej pracy przedstawił. Na dodatek klarownie, przejrzyście i jasno. To ogromna wartość dodana tej publikacji. Na wiele rzeczy otwiera ona nam oczy, na dalsze z nich uczula lub uwrażliwia. Zarówno sam autor, jego przykład oraz jego naukowe zaplecze być może wreszcie przekonają i tych, wcale licznych, w naszym kraju, którzy walkę z tak groźnymi zmianami klimatycznymi nadal porównują do przysłowiowej walki z wiatrakami, a w samo zjawisko powątpiewają, nie mówiąc już o jego przyczynach i tezie, jakoby to my mielibyśmy być podstawową przyczyną tych niekorzystnych zmian.
Chyba nikt tak plastycznie i przekonująco nie pokazał skali tego zagrożenia, jak też nie przedstawił bardziej konkretnych projektów rozwiązań, jak sobie ze śmiertelnie groźnymi zmianami klimatycznymi poradzić. Jest co czytać, a jeszcze bardziej jest nad czym się zastanowić, bo to wcale nie jest marginalny problem i ma wymiar nie tylko czysto klimatyczny czy ekologiczny, lecz jak najbardziej (geo)strategiczny, polityczny, ekonomiczny i finansowy. Bo przegrywając z klimatem, zapłacimy jeszcze więcej niż dziś za pandemię.
Uwaga: śródtytuły w tekście są zapożyczone z omawianej pracy.