Widząc Hermana Kahna u schyłku życia – otyłego,  pogodnego starca w okularach, z szeroką brodą św. Mikołaja, mało kto przypuszczałby, że ma do czynienia z twórcą doktryny wojny termojądrowej i specjalistą od przyszłych, międzynarodowych kryzysów.

Bohater filmu Ingmara Bergmana Goście wieczerzy pańskiej z 1963 roku, rybak Jonas Persson nie może poradzić sobie z wiadomością, że Chiny dołączają do grona mocarstw atomowych. Przerażony perspektywą świata zdruzgotanego nuklearną zagładą, a nie mogąc znaleźć pocieszenia w religii, Persson popełnia samobójstwo. W finałowej scenie nakręconego niespełna rok później filmu Stanleya Kubricka, tytułowy bohater Dr. Strangelove z wypiekami na twarzy analizuje scenariusz przetrwania masowej, frenetycznej wojny atomowej przez garstkę ludności i nie może ukryć podniecenia faktem, że konfrontacja ZSRR i Stanów Zjednoczonych dochodzi do skutku. Dziś, kiedy wiemy, że co najmniej dwa razy świat uniknął o włos III wojny światowej, postawa rybaka z filmu Bergmana budzi w nas ponurą refleksję nad dwudziestowiecznym wyścigiem zbrojeń. Ale jeszcze bardziej ponura może być świadomość, że pierwowzorem doktora Strangelove był żywy człowiek – co więcej, czołowy analityk amerykański lat 1960.

Był nim bowiem nikt inny, jak Herman Kahn – pracownik instytutu RAND i założyciel Instytutu Hudson, twórca metod scenariuszowych w futurologii i współautor doktryny atomowej USA. Oczywiście, filmowy dr Strangelove jest przykutym do wózka inwalidzkiego groteskowym potworem, silnie nawiązującym do postaci niemieckich uczonych (jak np. Wernher von Braun, członek NSDAP, główny inżynier pocisku V-2, a niedługo później rakiety Saturn V, która to wyniosła w przestrzeń kosmiczną amerykański statek Apollo 11), którzy w ramach operacji “Paperclip” przeszli po wojnie na stronę amerykańską i pracowali dla amerykańskiego przemysłu lotniczego, kosmicznego i atomowego. Ale w końcu – i von Braun, i Kurt Blome – który eksperymentował w Auschwitz z bronią „B” – i Kahn – którego rodzice byli Żydami polskiego pochodzenia – grali w jednej drużynie.

Stawka w zimnowojennej grze była ogromna. Już w latach 1940. dowódcy amerykańskich Sił Powietrznych wiedzieli, że Związek Radziecki wygrywa wyścig zbrojeń zarówno w broni konwencjonalnej, jak i strategicznej. Aby nie pozostać w tyle, skorzystali z przewagi liberalnej demokracji nad totalitaryzmem: stworzyli niezależny i samorządny, cywilny instytut badawczy z praktycznie nieograniczonym budżetem. Budżet ten miał być spożytkowany na opracowanie najefektywniejszych strategii wykorzystania dostępnych zasobów, w celu osiągnięcia przewagi strategicznej na wypadek możliwej wojny. W 1950 roku, jeden z pierwszych pracowników RANDu, John Williams, podczas jakże delikatnej rozmowy o finansowaniu badań, nieśmiało spytał generała Curtisa Le Maya, czy ma przyjąć, że Siły Powietrzne nie są ze złota i nie szastać zbytnio pieniędzmi. Usłyszał w odpowiedzi prychnięcie. Le May, wgryzając się w cygaro odrzekł: „masz zatrudnić kogo trzeba i wydać tyle, ile trzeba”. Byle były efekty.

Jednym z tych, którzy zaczęli wtedy pracę w RAND (skrótowiec od Research ANd Development – badania i rozwój) był właśnie Herman Kahn – absolwent fizyki na Uniwersytecie Kalifornijskim z widoczną nadwagą. Pracę w prestiżowym ośrodku badawczym dostał dzięki pomocy kolegi, Samuela Cohena, również fizyka, twórcy głowicy W70, znanej jako bomba neutronowa. Obaj uczeni mieli wtedy po dwadzieścia kilka lat i w RAND trafili na unikalną atmosferę pracy. Jak pisze biografka Kahna, Sharon Ghamari-Tabrizi: „Aż do końca lat 1950., analitycy w RANDzie pracowali w zasadzie bez nadzoru wojskowych. (…) Poza strzeżoną enklawą fizyków, kulturę pracy w RANDZie porównywano do “uniwersytetu bez studentów”. W tym okresie zakres i głębokość studiów pozostawały nieokreślone, w myśl natchnionej, świętej i miłej duszom naukowców zasady” niezależności tematyki badań od oczekiwań sponsora. Kiedy ekonomista Sidney Winter zaczynał pracę, jego przełożony oprowadził go po słynnym budynku i rzucił niezobowiązująco: „Zamień może parę słów z tymi ludźmi, popytaj co robią, poczytaj sobie, a może za parę miesięcy omówimy osobno, nad czym będziesz pracował”.

W tej atmosferze Kahn odnalazł się doskonale. Zdawał sobie sprawę ze swoich talentów i chciał je wykorzystać w wojskowości. Kiedy wspólnie z Cohenem przystąpili do wojskowego sprawdzianu kwalifikacji umysłowych, ukończył w ciągu 30 minut test, którego zadań nikt dotąd nie zdążył rozwiązać w godzinę i osiągnął najwyższy w historii rezultat. Pomimo swojej potężnej tuszy nie oszczędzał się też na treningach polowych. Później drogi kolegów rozeszły się na chwilę. Cohen został przydzielony do personelu projektu „Manhattan”, Kahn nie zdążył odebrać swojego powołania – był już na okręcie w drodze do Birmy.

Po wojnie, Kahn próbował swoich sił w biznesie nieruchomości, ale już pod koniec lat 1940. zacumował na stałe w  zespole RANDu, gdzie pracował najpierw nad koncepcją lotniczego napędu atomowego. Kolejne tematy jego badań w Santa Monica obejmowały badania nad bombą wodorową. Wtedy po raz pierwszy wyróżnił się stosowaniem zaawansowanego modelowania matematycznego (metody Monte Carlo, w której próbki są dobierane pseudolosowo) do weryfikacji własnych pomysłów. Kahn po prostu stawiał sobie poprzeczkę tak wysoko, że obliczenie wszystkich analizowanych przez niego wariantów byłoby – w epoce przedkomputerowej – nieprawdopodobnie żmudne oraz długie i stąd poszukiwania metdologiczne. Eksperymenty z metodą Monte Carlo dały początek nowej drodze naukowej Kahna. Nie przejął się zbytnio odmową otwarcia eksternistycznego przewodu doktorskiego na podstawie rozprawy o modelowaniu. Nie chciał poświęcić pracy w RANDzie dla kariery uniwersyteckiej. Już wtedy, w 1950 roku, uświadamiał sobie możliwe korzyści nowej metody badawczej, która przyniosła mu międzynarodową sławę – myślenia scenariuszowego.

Ciąg dalszy artykułu do przeczytania na stronie PTSP.PL