Książka Magdaleny Salik „Wściek” jest pierwszą pozycją z jej literackiego dorobku, z którą miałem okazję się zapoznać. Początkowo uprzedziła mnie do niej nieco dziwaczna gra słów zawarta w tytule. Co zatem sprawiło, że sięgnąłem po tę książkę? Zaintrygował mnie opis wydawcy zapowiadający opowieść o ekoaktywistycznej rewolucji, thriller osadzony na kanwie największego kryzysu w historii ludzkości, z technologicznymi nowinkami w tle. Byłem ciekaw, w jaki sposób autorka wykorzysta potencjał tematu wzbudzającego tak wiele skrajnych emocji oraz jaką przyjmie narrację. Jednak im bardziej zagłębiałem się w lekturę, tym jaśniejszym stawało się, że przyszło mi się zmierzyć z tekstem niejednowymiarowym, znacznie ciekawszym i głębszym niż początkowo przypuszczałem. Mam nadzieję, że poprzez tę recenzję przynajmniej częściowo spłacę dług ignorancji względem prac autorki. Nie chcę zostać tu źle zrozumiany. Nie zamierzam tworzyć peanów na czyjąś cześć, ani nużyć czytelników i czytelniczek bezzasadnymi pochwałami. Jeśli natomiast miałbym postawić sobie pytanie, czy Magdalena Salik wykorzystała wzmiankowany już potencjał tematu, odpowiedź byłaby jednoznaczna: jeszcze jak!
O czym jest książka?
„Wściek” to powieść podążająca tropem dwojga głównych bohaterów, biolożki Marie Duchene oraz glacjologa Dagana Talbota. Te dwie osoby to znajdujące się na rozstajach dróg małżeństwo. Ona podąża za swymi naukowymi marzeniami, podczas gdy on wycofuje się z działalności naukowej na rzecz aktywizmu klimatycznego. Dramatyczne wydarzenie, którego świadkiem staje się Marie ponownie splata ich losy, stawiając oboje przed obliczem sytuacji przerastającej ich (nieliche przecież) umysły. Równolegle do dwojga naukowców śledzimy losy grupy tajemniczych hakerów, którzy stawiają sobie za cel odwrócenie niekorzystnego trendu zmiany klimatu i „naprawienie” świata. Brzmi nieco sztampowo? Może dlatego, że nie wspomniałem jeszcze o jednym, drobnym szczególe. Rzecz dzieje się w 2040 roku. I tu dopiero zaczyna się zabawa.
Świat przedstawiony w powieści Magdaleny Salik jest w gruncie rzeczy jeszcze jednym bohaterem, za którym podążamy w toku wydarzeń i któremu przyglądamy się pod różnymi kątami. Trzeba przyznać, że jest to świat całkiem wiarygodny. Autorka uniknęła pokusy kreacji rzeczywistości skrajnie negatywnej, w której rozkład społeczny, polityczny i ekonomiczny napędzany byłby lawinowo następującymi po sobie katastrofami środowiskowymi. Nie przedstawiła również scenariusza skrajnie pozytywnego, w którym życie toczy się dalej, jak w 2024 roku, mimo braku reakcji na dobrze nam dziś znane wyzwania. Wreszcie, uniknęła prostej ekstrapolacji trendów i otarcia się o banał. Stworzyła natomiast model przyszłości, w której, jak się zdaje, bylibyśmy w stanie się poruszać, choć wiele rzeczy nie byłoby dla nas oczywistymi. Innymi słowy sprawiła, że poczułem, jak to jest być starym!
Choć osią „Wścieku” są wydarzenia, często zaskakujące i sensacyjne, związane z perypetiami głównych bohaterów, w zasadzie jest to scenariusz prezentujący wizję roku 2040 adekwatną do możliwości człowieka pierwszej połowy XXI wieku, który z jednej strony dysponuje taką wiedzą i narzędziami, o jakich nie śniło się, a jakże, filozofom, a z drugiej, ze względu na tempo rozwoju, popada w apatię, marazm, stagnację i niedecyzyjność. Jest to świat dwojaki, w którym technooptymizm (by użyć terminologii M. Napiórkowskiego) bije z postępu technologicznego i filozoficznego, gdzie zielone jest modne i gdzie rozwiązania z zakresu sprawiedliwości społecznej, o których dopiero zaczynamy dyskutować są faktem. To świat, który pozwala wierzyć w nieustanny rozwój i możność utrzymania naszego stylu życia. Nie jest aż tak odmienny od współczesnego – jest lepszy. Z drugiej strony jest to świat, gdzie walka ze zmianą klimatu wciąż trwa. Gdzie powszechny jest greenwashing, a może – jak sugeruje wykład jednego z bohaterów – cały ten świat zaprojektowany jest jak jedna, wielka struktura greewashingowa. To już więcej niż technopesymizm. To antropopesymizm czy też, za autorką, postantropocentryzm.
Wizja roku 2040 Magdaleny Salik wcale nie jest tak odległa, jak mogłoby się wydawać. Mamuty ożywają w równym stopniu za sprawą postępu nauki, jak i za sprawą ekscesu wszechpotężnego multimilionera. Z jednej strony człowiek tego czasu trzyma zatem w garści strukturę świata, lecz jednocześnie obserwuje jego umieranie odmalowane zwodniczym pięknem kwiatów porastających lodowiec. Książka przedstawia przejmujące rozstaje dróg, na których stoi ludzkość i dylematy, którym należy stawić czoła już dziś. No chyba, że liczymy na pomocną dłoń kogoś, kto nas wyręczy. Tyle bez spoilerów!
Dlaczego warto?
Pisząc, o czym jest powieść, przedstawiłem kilka jej kluczowych atutów. Po pierwsze ogromną zaletą książki jest model przyszłości, który prezentuje. Jak już pisałem, autorce udało się uniknąć kilku podstawowych mankamentów, na które natrafiamy często, myśląc o przyszłości. Jej wizja jest wiarygodna, choć nieoczywista. Prawdopodobnie stoi za nią porządnie zrobiony research i szerokie horyzonty autorki. Weźmy na przykład chińską elektrownię słoneczną na orbicie. Postulat tego typu instalacji pojawia się w środowiskach naukowych i inżynieryjnych co najmniej od początku stulecia, ale dopiero ostatnio można napotkać sygnały, że rząd Chin faktycznie przymierza się do takiego przedsięwzięcia. O odtworzeniu DNA mamuta, a następnie samego gatunku, również teoretyzują naukowcy. Z kolei bot prowadzący newsy w znanym programie telewizyjnym wydaje się być naprawdę nieodległą przyszłością. Wszystko to składa się na całkiem wiarygodny rozwój wydarzeń. Takich technologicznym smaczków jest we „Wścieku” mnóstwo, ale najlepsze jest w nich to, że doskonale wtapiają się w opowieść i przedstawiony świat. Autorka nie epatuje nimi, by zakryć niedostatki historii, raczej wykorzystuje je, by zilustrować podstawową prawdę o tym, że przyszłość będzie inna.
Nie tylko zresztą technologia odgrywa tę funkcję. Skoro się rozwinęła, to mogły pojawić się takie jej konsekwencje, jak na przykład zaburzenia psychiczne na tle lęku przed technologią. Ogromne pole do popisu ma hakerstwo, które jest w stanie jeszcze zmyślniej łączyć hakowanie technologii z hakowaniem umysłów. Obok rozwoju technologii mamy też rozwój idei, jak wspomniany już postantropocentryzm czy kapitałokracja – w obu przypadkach kategorie wyrosłe na współczesnej nam nomenklaturze, lecz rozbudowane do rangi całych systemów filozoficznych. Oczywiście przyszłość to także potencjalne nowe problemy. Ewolucja rynku energetycznego wywołana zmianą klimatu przy jednoczesnym dalszym rozwoju technologicznym prowadzi do dotkliwych blackoutów. Świat jest zaś dużo bardziej sfragmentaryzowany niż dziś. Powstała Organizacja Zielonych Narodów Zjednoczonych i mowa jest o różnych „drogach”, którymi idą poszczególni aktorzy międzynarodowi, choć, nad czym osobiście ubolewam, akurat proces prowadzący do tej fragmentaryzacji nie został zasygnalizowany. Najważniejsze jest jednak to, że te i wiele innych pomysłów składających się na wizję roku 2040 stanowi spójną całość. Zarysowane są związki przyczynowo-skutkowe. Widać logikę zachodzących zmian. Dzięki temu można mieć wrażenie wehikułu, który faktycznie przenosi czytelnika lub czytelniczkę w przyszłość.
A propos zanurzenia w przyszłość. Sposób, w jaki autorka prowadzi narrację jest kolejnym atutem powieści. Co ciekawe, czytając nie miałem wrażenia, by porwała mnie fabuła. Na pewno nie przeszkadzała, powiedziałbym nawet, że była całkiem interesująca, ale to nie ona wciągała mnie w opowieść. To odkrywanie świata, kolejnego miejsca, kolejnej postaci z przyszłości, kolejnego rozwiązania, które funkcjonuje w tej rzeczywistości stanowi o sile powieści. Autorka dba o to, by równomiernie dawkować te smaczki z otoczenia. Posługuje się przy tym przejrzystym językiem, który ułatwia odbiór książki. W warstwie leksykalnej nie stosuje tanich chwytów w rodzaju mądrze brzmiących terminów i nazw urządzeń czy idei. Opiera się na tym, co czytelnik lub czytelniczka może doskonale znać z własnych doświadczeń i nadbudowuje im dodatkowe piętra (patrz wspomniany postantropocentryzm). To ułatwia przyjęcie prezentowanej przyszłości jako potencjalnie własnej przyszłej teraźniejszości. Jak zresztą pisze autorka już na pierwszych stronach, „przyszłość to te miejsca w przeszłości, które kiedyś nią były”.
Różnego rodzaju myśli i refleksje, które skłaniają do zastanowienia jest zresztą w książce dużo więcej. Co istotne, Magdalena Salik skutecznie unika pseudointelektualnej papki i samoegzaltacji filozoficznymi dylematami. Podobnie jak technologie, filozoficzne pojęcia są zgrabnie wkomponowane w treść, nie narzucając się i puszczając do czytelników i czytelniczek oko, jakby mówiły: „jeśli masz chwilę, zatrzymaj się i pomyśl, ale równie dobrze możesz po prostu czytać dalej”.
Czy naukowcy są atrakcyjni?
Nie ma książek idealnych. No może poza [tu niech każdy wstawi swoją ulubioną książkę]. „Wściek” jest powieścią godną polecenia, ale zawiera kilka słabszych elementów. Paradoksalnie jednym z nich są główni bohaterowie! Szczególnie w samym środku lektury miałem wrażenie, że są wyjątkowo statyczni, a do tego, mimo obszernych opisów wewnętrznych przeżyć i rozbudowanego kontekstu, dość płascy. Dużo bardziej oryginalni i namacalni niż para naukowców wydają się być hakerzy, co po zakończeniu lektury muszę uznać za przerażający wniosek. Generalnie jednak nie ma tu postaci, z którymi chciałbym się utożsamiać lub które zaintrygowałyby mnie na tyle, bym chciał za nimi podążać i je obserwować. Pozostaje pytanie, czy przypadkiem naukowcy z natury rzeczy są średnio atrakcyjni, ale przecież Talbot miał porywać tłumy przez sosziale! Może jest to celowy zabieg lub może to planeta jest główną bohaterką i z tego względu przedstawione w powieści okoliczności i świat przesłaniają postaci? A może jest inny powód, dla którego bohaterowie nie wydają się zbyt wyraziści. Po lekturze potrafię sobie taki wyobrazić, natomiast czytając, trochę mi to przeszkadzało.
Nie przekonał mnie też sposób, w jaki bohaterowie się wypowiadają. Dialogi są miejscami nieprzejrzyste, sztuczne. Nie chodzi o to, że ich język jest inny niż obecnie. Nie ma wątpliwości, że sposób wypowiedzi ewoluuje i za paręnaście lat spotkamy się ze sformułowaniami, których dziś byśmy nie zrozumieli. Chodzi po prostu o to, że nie przekonuje mnie rytm wypowiedzi, sposób wyrażania emocji, co być może wpływa też na ogólny odbiór bohaterów.
Ostatnim mankamentem, który zwrócił moją uwagę jest rysa na tak wychwalanej wyżej spójności. W scenariuszu Magdaleny Salik w 2040 roku zaszły głębokie przemiany na scenie międzynarodowej. Nie są one opisane szczegółowo, ale są widoczne i istotne. Nie kwestionuję tego, że takie przemiany mogłyby zajść w określonych warunkach. Nie do końca jednak widzę scenariusz, w którym ogromna wyrwa w ładzie międzynarodowym, prawdopodobnie całkowite jego przetasowanie, wydarzy się bez szkody dla rozwoju technologicznego, środowiskowego czy też ogólnie cywilizacyjnego. Mówiąc wprost tego typu przemiany bywały w przeszłości skutkiem poważnej wojny, ale u Magdaleny Salik po konflikcie globalnym nie ma śladu. Wygląda to tak, jakby zmiany odbyły się bez niego. Tym bardziej brakuje mi sugestii tego, w jaki sposób się to dokonało. Jestem w stanie przyjąć taki scenariusz, bo wnioskowanie na temat przemian politycznych na bazie analogii wywiedzionych z przeszłości to bardzo słabe wnioskowanie. Moja ciekawość co do szczegółów tej wizji nie została jednak zaspokojona. Dla większości czytelników i czytelniczek będzie to pewnie detal, a nie istotny zarzut, ale to przecież recenzja – musiałem się do czegoś przyczepić.
Sygnały, sygnały, sygnały, czyli czym jest ta książka
Na zakończenie chciałem podzielić się moim ogólnym wrażeniem z lektury. W ogródkach zabaw dla dzieci przy pewnej słynnej sieci fast-foodowej można napotkać baseny z zabawkowymi kulami, w których można pływać, rozrzucać je, taplać się i ogólnie uprawiać dzikie szaleństwo. Czytając „Wściek” miałem wrażenie, że jestem w takim basenie, w którym kulami są różnorodne sygnały dotyczące przyszłości. Niemal na każdym kroku napotykałem coś, co kazało mi zatrzymać się i pomyśleć: „hmm, tak to się może potoczyć”. Była to lektura zaskakująco przyjemna, zważywszy na w gruncie rzeczy niezwykle poważny, trudny i dość smutny temat umierania naszego środowiska i gatunku. Sęk w tym, że we „Wścieku” każdy znajdzie coś dla siebie. Można pluskać się z satysfakcją w kolejnych stronach prezentujących nowe technologie lub rozwiązania i zapomnieć, że stoimy po kostki w cuchnącym obliczu globalnej katastrofy. W końcowych partiach książki autorka zarzuca nas odpowiedziami, które wcale nie są oczywiste i które przyprawiają nas o kolejne dylematy. Problemy, których doświadczamy (zarówno jako czytelnicy i czytelniczki, jak i jako ludzie z 2024 roku) wiążą się jednak z tym, jak łatwo ulegamy manipulacjom i półprawdom, gdy fakty mamy na wyciągnięcie ręki. „Wściek” jest na ludzi, którzy nie dostrzegają sygnałów – tych, które mówią nam, że jedyną nagrodą dla człowieka, jedynym unieśmiertelnieniem, jest pamięć. Ale czyja, gdy nas tu zabraknie?
Magdalena Salik, “Wściek”, Powergraph, Warszawa 2024, s. 374.
Zachęcamy również do zapoznania się z innymi recenzjami opublikowanymi na naszym portalu: Megazagrożenia. 10 trendów niebezpiecznych dla naszej przyszłości oraz The Coming Wave. Technology, Power, and the Twenty-First Century’s Greatest Dilemma.
Autor recenzji:
dr Michał Nadziak pracuje w 4CF na stanowisku specjalisty ds. analiz i rozwoju. Zajmuje się realizacją i koordynacją projektów oraz badań foresightowych. Obronił rozprawę doktorską pt. „Niepaństwowi aktorzy dyplomacji opartej na wierze jako uczestnicy procesów pokojowych w Afryce – studium efektywności działań”.