Wrogowie demokracji u jej bram

Temat powolnej śmierci demokracji liberalnej był podejmowany niejednokrotnie. Chylenie się ku końcowi zwiastowane było w przypadku rządów Orbana na Węgrzech, czy wątpliwie legalnych posunięciach partii PiS po objęciu władzy w Polsce. Ale dopóki objawy tej nieliberalnej choroby nie dotknęły “Zachodu”, nie było powodów do zmartwień. Jednak po tym, jak w 2016 Brytyjczycy zagłosowali za Brexitem, efekt domina rozpoczął się na dobre i osiągnął swój punkt kulminacyjny 20 stycznia 2017 roku. Poparcie dla Donalda Trumpa – zwłaszcza w kontekście większej ilości głosów zebranych przez Hillary Clinton – było szokiem dla doświadczonej demokracji amerykańskiej. Wydawałoby się, że wydarzenia, mające miejsce w Europie, stanowiłyby rodzaj przestrogi dla naszych sąsiadów zza oceanu. A jednak, znany przedsiębiorca i celebryta w jednym, oto przywdział szaty nowej roli – POTUSa, Prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki.

Po tym już kwestią czasu było, aby na łamach gazet pojawiły się liczne głosy zwiastujące marną przyszłość demokracji i ostrzegające o erozji demokracji liberalnej czy rządach impulsywnego szaleńca bez wiedzy o polityce. Na półkach księgarń jak grzyby po deszczu wyrosły książki wyrokujące upadek systemu.  Czy faktycznie ku niemu zmierzamy? Jaka jest przyszłość demokracji? Odpowiedzi na to pytanie stara się udzielić David Runciman w książce “Jak kończy się demokracja”. 

Ofiara własnego wynalazku? 

Zarówno dla konstytucjonalisty jak i laika, kwestia poszanowania praw w demokratycznej rzeczpospolitej jest czymś oczywistym. Jeśli stwierdzamy że państwo tworzy ustrój, a dla ludzi stanowi on porządek, którego trzeba przestrzegać, to arystotelesowsko utożsamiamy je z rządem, państwem prawa. Niemniej, w kontekście pojawiających się niepewności technicznych i środowiskowych – o których wspomina autor – często zdolności adaptacyjne praworządności wystawione są na próbę. Z jednej strony Internet jest doskonałym narzędziem możliwości wyrażania opinii ogółu społeczeństwa – z drugiej, wpływając na procesy myślowe swoich użytkowników, jest także źródłem ryzyka dezinformacji i manipulacji. Przyszłość demokracji jest więc powiązana z rozwojem tego, pierwotnie arcydemokratycznego, medium.

Czy jest zatem w rozwoju technologicznym miejsce na rządy prawa? To, co we współczesnej demokracji liberalnej stanowi solidne osiągnięcie – mianowicie zapewnione swobody obywatelskie i wolność – dla Arystotelesa było jej wynaturzeniem. I w ślad za tym można by stwierdzić, patrząc na polityczną radykalizację mediów społecznościowych, że liberalna demokracja padła ofiarą własnego wynalazku. “Demokracja bezpośrednia à la Twitter jest niebezpieczniejsza”. Lincze internetowe mogą być poważniejsze w skutkach niż zastosowanie agresji w praktyce. Runciman wspomina o incydencie Justine Sacco, która na Twitterze zamieściła żart na temat AIDS. I fakt, był on nie na miejscu, niestety zanim zdążyła się obronić, Justine została zalana wieloma obelżywymi wiadomościami oraz groźbami śmierci. Brak rządów prawa w internecie przyzwala na przemoc zbiorową, w której rozwścieczona większość urządza ostracyzm mniejszości. Dlaczego zatem bronimy zaciekle liberalizmu demokratycznego, nie zauważając jego autodestrukcyjnych cech? Dlaczego ciągle mówimy o erozji, zamiast zapobiegać rozwojowi jej objawów? 

przyszłość demokracji

Kryzys wieku średniego 

W przeciwieństwie do utartego kojarzenia rządów Trumpa z upadkiem demokracji, David Runciman, profesor Uniwersytetu Cambridge, w swojej książce “Jak kończy się demokracja?” na przekór wychodzi z założenia, że nie pojawia się on u jej schyłku, ale “gdzieś w środku, w chwili, która może okazać się początkiem końca”. Trump jest swoistym symbolem kryzysu wieku średniego, a traktowanie każdego jego objawu bólowego jako nadchodzącej śmierci, to zwykły przejaw komicznej hipochondrii. Kryzys ten dotyka każdego, linią demarkacyjną życia jest śmierć, a system – jak każdy system – musi mieć swój koniec, kwituje racjonalnie Runciman. Ale nie trzeba tak pesymistycznie podchodzić, zwłaszcza że łatwo popaść w stagnację. Bo przecież jaki jest sens działania, skoro i tak umrzemy? 

Istnieje wiele czynników zewnętrznych, na które trzeba zwrócić uwagę, żeby życie wydłużyć lub ulepszyć. I analogicznie sytuacja wygląda w przypadku ustroju demokratycznego! Traktowanie wydarzeń w Wielkiej Brytanii czy rządów Trumpa jako śmierci demokracji może przyćmić resztę objawów, zwiastujących de facto jej koniec, które można uleczyć. W “Jak kończy się demokracja?” David Runciman stara się przekazać czytelnikowi, że Donald Trump to nie wersja protoHitlera, Orban nie jest Mussolinim, a porównywanie aktualnej sytuacji z tą z lat 20 czy 30 XX wieku jest anachronizmem, który przytrafia się zbyt pilnym, a niezbyt bystrym adeptom historii. Nie grozi nam powrót faszyzmu, bo nasze społeczeństwa różnią się diametralnie od tych sprzed wieku. Zamiast tego Runciman proponuje nam, abyśmy spojrzeli w innym kierunku i zastanowili się jak różne formy demokracja może przybrać, żeby poradzić sobie z jej potencjalnie nowym obliczem. 

Czy trzeba bić na alarm?

Książka Runcimana zbudowana jest wokół następujących rozdziałów: “20 stycznia 2017”, “Zamach stanu!”, “Katastrofa!”, “Przewrót technologiczny!”, “Coś lepszego?”. Przedstawia on tym samym główne wyzwania dla współczesnej demokracji, nadając im wymownie lękliwej ekspresji poprzez zastosowanie wykrzyknika. Runciman na swój sposób naśladuje nacechowane emocjonalnie wypowiedzi i stany niektórych politologów, bijących na alarm, że koniec demokracji to najgorszy z możliwych scenariuszy. Zamiast jednak siać panikę, autor krytycznie podchodzi do kryzysu demokracji i zadaje sobie pytanie – czy istnieje lepsza alternatywa dla aktualnego ustroju? Przy tym wszystkim odrzuca obsesję na punkcie demonów przeszłości, starając się skupić na faktycznych tendencjach i stanie rzeczy tu i teraz. 

Demony przeszłości nie powracają

20 stycznia 2017 jest symboliczną datą inauguracji Donalda Trumpa na prezydenta USA, którą autor tytułuje swój pierwszy rozdział. Jest to punkt wyjścia w kontekście ewentualnego końca demokracji liberalnej i krytycznych rozważań na temat porównywania aktualnej sytuacji z tą sprzed wieku. “Zamachu stanu!” skupia się wokół możliwości obalenia rządu na drodze puczu i innych alternatywnych sposobów. Celem tego, kontrastuje ze sobą przewrót wojskowy w Grecji z 1967, w klasycznym rozumieniu zamachu stanu Luttwaka, z okolicznościami przyjęcia pakietu ratunkowego Komisji Europejskiej niecałe 50 lat później. 

Staromodne dziś pucze wojskowe nie mają racji bytu – jeśli system demokratyczny powszednieje, stając się czymś oczywistym, można go obalić bez zamachu. Na przykład, dla co poniektórych wydarzenia sprzed 4 lat dały zielone światło europejskim elitom czy MFW na wywieranie wpływu na politykę monetarną Grecji i w ten sposób zdobyły kontrolę nad państwem greckim. Niemniej, według Runcimana, “zamachy stanu” przeprowadzane przez bankierów lub technokratów to “zamachy metaforyczne” i nie dzieją się naprawdę. W przypadku kurczowego trzymania się demokracji za wszelką cenę, ryzykiem innym od zamachu jest możliwość, a bardziej niebezpieczeństwo, “eskalacji kompetencyjnej”, czyli zachowania pozorów demokracji, poprzez stopniowe ograniczanie swobód. Ale czy w zasadzie demokracja nieliberalna nie może być traktowana jako naturalne stadium na drodze do przekształcenia się w inną formę ustrojową? 

Niedoceniane ryzyka egzystencjalne 

W “Katastrofie!” globalne ocieplenie i ryzyko katastrofy nuklearnej stanowią pretekst do dyskusji na temat podejścia demokracji wobec tzw. “ryzyk egzystencjalnych”. Runciman w tych kwestiach przestrzega przed somnambulizmem i ślepotą systemu wobec szerszego obrazu wydarzeń. W kontekście klimatu toczy się zażarty spór o to, kto kogo planuje oszukać, a przypadku konfliktu nuklearnego pojawia się polityczny impas. Jak trafnie wspomina Nick Bostrom, w przypadku poświęcania zbyt dużej uwagi demokracji i tego, co “utracone”, możemy nie zauważyć prawdziwych zagrożeń egzystencjalnych, bo są deprecjonowane i spychane na margines. A jeśli pojawia się choć najmniejsza niepewność wobec ryzyka, jest ona bardziej motorem dla zachowań apatycznych niż prewencyjnych.

W społeczeństwach demokratycznych ciężko o szybkie i konkretne działania, jeśli zagrożenie jest oddalone w czasie – tak jak poziom globalnego ocieplenia w nadchodzących dekadach – albo zero jedynkowe, tak jak katastrofa nuklearna. Dopóki demokracja się trzyma, pozornie nic nie trzeba robić. Niemniej, bez natychmiastowej odpowiedzi na pojawiające się ryzyka, w obydwu przypadkach może być za późno na działanie. Przyszłość demokracji jest więc poważnie zagrożona.

Polityczne wyzwania rewolucji cyfrowej 

Próba podsumowania rozdziału “Przewrót technologiczny!” w kilku zdaniach może okazać się jałowa, gdyż autor niezwykle sprawnie dokonuje analizy z różnych punktów widzenia tego złożonego i pełnego możliwości obszaru. Korporacje technologiczne, Mark Zuckerberg w roli hobbesowskiego “Lewiatana”, zbieranie i przetwarzanie metadanych, fake newsy – to tylko kilka refleksji Runcimana na temat współistnienia rewolucji cyfrowej i demokracji, a także zagrożeń (a może potencjału?) płynących z rozwoju technologicznego we współczesnych czasach. Facebook nie jest zagrożeniem dla demokracji stricte sensu, ponieważ – jak prognozuje Runciman – Zuckerberg nie wypowie “posłuszeństwa” prezydentowi USA. Ale w epoce Twittera łatwo o manipulację, wykorzystując fałszywe informacje. A wygrywają ci politycy, którzy efektywnie używają mediów społecznościowych.

Biorąc pod uwagę nieograniczone perspektywy płynące z rozwoju technologii, trudno jest nie tylko nimi zarządzać na bieżąco, ale także przewidzieć to, co nadejdzie. Z drugiej strony, pomimo zmienności i niepewności czynników zewnętrznych, istnieją modele, pozwalające na zarysowanie scenariuszy przyszłości, jak zauważają Piotr Jutkiewicz, Norbert Kołos, Łukasz Macander i Kacper Nosarzewski w analizie raportu GE2050, opublikowanej przez PAN w serii “Przyszłość, Polska, Europa, Świat”. Oczywiście, jak sam raport zauważa, im dłuższy horyzont czasowy, tym większe prawdopodobieństwo wystąpienia zakłócających warunków, które wpłyną na iluzorycznie “stałe” parametry w danym scenariuszu. 

“Podczas gdy my zamartwiamy się nadejściem myślących maszyn, zastępują je w większości jakieś nieinteligentne”.

Runciman stara się pobudzić czytelnika do skupienia na zagrożeniach płynących ze zniewolenia przez maszyny. Zaznacza jednak, że zamiast antyutopijnego i katastroficznego myślenia powinniśmy pamiętać, że są one tylko rzeczami, a ich potencjał może być wykorzystany w celu ulepszania demokracji. Maszyny na ten moment tylko gromadzą i przetwarzają informacje, jeszcze daleko im do samodzielnego myślenia. A “zagrożeniem dla demokracji nie jest jednak manipulacja, lecz bezmyślność.”

Oznacza to, że mamy wciąż intelektualną władzę nad maszynami – jeśli zatem sprawnie podejdziemy do rozwoju technologicznego, będzie ona mogła systemowi służyć, a nie jemu zagrażać. Podobnie potencjał dla technologii w demokracji opisywany jest w scenariuszu Google.gov, analizowanym przez zespół foresighterów z 4CF, w opublikowanym kilka lat temu studium o przyszłości partycypacji społecznej. Jego autorzy widzą szansę na spożytkowanie technologii np. na rzecz ulepszonej, poszerzonej i efektywnej partycypacji politycznej. Przyszłość demokracji może przez to ulec zmianie.

Demoliberalna sytuacja podbramkowa – przyszłość demokracji za pięć dwunasta

Ostatecznie David Runciman stara się zaproponować alternatywy dla współczesnej demokracji. Jego rozmyślania krążą wokół pragmatycznego autorytaryzmu, rządów epistokratycznych czy wyzwolonej technologii. Każda z nich ma w sobie różne zalety, coś kuszącego, ale nie stanowią faktycznej konkurencji dla aktualnego ustroju. Oddanie pewnej części praw i wolności albo pozbawienie głosu wyborczego mniej wykształconych ludzi w scenariuszu technokratycznym nie wchodzi raczej w grę – łączyłoby się ze stanowczym społecznym sprzeciwem. Ale czy nie warto by wykorzystać korzyści płynących ze współczesnych czasów, jak dodaje jednak Runciman, i zastanowić się nad alternatywą transformacji technologicznej ustroju politycznego? 

Wyzwolona technologia to całe spektrum możliwości “które jest szerokie, co całe ludzkie doświadczenie na przestrzeni wieków”. Jest ona niestety tym samym niezmiernie nieprzewidywalna i niesie ryzyko spolaryzowanych scenariuszy sielanki albo kataklizmu, które odstraszają. Rewolucja cyfrowa to szansa i wyzwolenie, ale także sposobność nadużycia władzy lub paraliżu. Czy jesteśmy gotowi zaryzykować? Czy wolimy jednak tkwić w czymś wygodnym, co jest dla nas bezpieczne – bo znajome? David Runciman te pytania nazywa właśnie kryzysem wieku średniego, z którego nie musimy uciekać, a raczej stawić mu czoła. Istnieją opcje alternatywne dla demokracji liberalnej, są one podszyte licznymi ryzykami, ale jest to całkowicie naturalne. Runciman nie narzuca decyzji porzucenia aktualnego systemu – ostrzega jednak, że trzeba będzie “przebiec ścieżkę zdrowia złożoną z tego, co najgorsze”.  

Koniec historii okazuje się początkiem końca demokracji

Żyjemy w czasach, w których demokracja liberalna uznawana jest za szczyt rozwoju systemowego, coś danego raz na zawsze i chorobliwie boimy się każdego objawu jej ewentualnego końca.  Ufamy jej bezwarunkowo, pomimo widocznych oznak jej wewnętrznego rozpadu. Przyszłość demokracji zdaje się w tym kontekście o tyle krucha, o ile brakuje nam elastyczności w jej definiowaniu.

Może jednak, zamiast bezproduktywnie i obsesyjnie debatować i bać się śmierci, warto skupić się na leczeniu choroby w czasie rzeczywistym i starać się z niej wyjść? Runciman przestrzega, że ryzyko eskalacji kompetencyjnej może sprawić, że sama demokracja już nie będzie demokracją – w jej miejsce wejdzie inna forma, a ludzie nadal zaciekle będą jej bronić. Tak jak nieleczona angina może spowodować uśpienie bakterii i powolne pojawienie się powikłań, tak samo instytucje demokratyczne będą dalej funkcjonować, zmniejszając tymczasem sferę wolności obywatelskich. O demokracji warto myśleć krytycznie i być otwartym na jej naprawę lub nadejście alternatywnych opcji ustrojowych. 

Innego końca świata nie będzie

Przyszłość demokracji już się zaczęła. Nie skończy się hukiem, ale skowytem? Jej koniec może nastąpić w wyniku puczu, zamachu, wprowadzenia autorytarnych rządów. Będzie on powolny, cichy, subtelny. Trzeba dlatego porzucić postawę kurczowego trzymania się przy tym, co jest i myślenia, że każda alternatywa jest gorsza. Takie podejście nie pozwoli nam usprawnić aktualnych instytucji, czy wykorzystać potencjału płynącego z rewolucji cyfrowej. Co stanie się zatem 20 stycznia 2053 roku? System przetrwa, wykorzysta zdolności technologiczne, ukradkiem zdławi swobodę polityczną, czy upadnie, skutkując totalną katastrofą? Żeby tego się dowiedzieć, zachęcam sięgnąć po “Jak kończy się demokracja?” Davida Runcimana.  

David Runciman

Jak kończy się demokracja?

Tytuł oryginału: How Democracy Ends
Przełożył: Szymon Żuchowski
Redaktor prowadzący: Piotr Kieżun
Redakcja: Ewa Nosarzewska
Redaktor serii Biblioteka Kultury Liberalnej: Jarosław Kuisz
Format: 145 x 205 mm
Rodzaj okładki: miękka ze skrzydełkami
ISBN: 979-83-953210-1-6